poniedziałek, 10 lipca 2017

Rozdział I - "Piknik" - Seria lisich zdarzeń - Wizzaki

(Mała seria fanficków, która będzie randomowo kontynuowana - pojawiąją się tutaj osoby, które znam i cóż, występuje masa prywat :3 Nawet nie oczekuję, że ktoś inny to zamierza czytać #WybijanieSieNaYoutuberach Paring: Wizzu Wizualnie x Misaki Toshiko )
Zapowiadał się kolejny, słoneczny, piękny dzień w świecie Skyforge'a. Cybernetyczne robociki mamrotały do siebie, nieśmiertelni przemierzali świat i robili strajk w Cytadeli, że chcą płacić za wszystko kuponami, a nie jakimiś wymyślonymi „pieniędzmi z prawdziwego świata”, a Bóg od sali treningowej, Flavius, znowu coś zmaścił ponieważ boty zaczęły ponownie masowo mordować nieśmiertelnych, którzy co chwila zaczęli się odnawiać na sali treningowej i irytować, natomiast co jakiś czas przechodnie słyszeli o zbliżającej się zagładzie świata (znowu) i o racji łączenia wspólnych sił.
W tym samym czasie, w świątyni pewnej nieśmiertelnej kobiety, która zwała się Misaki, dochodzili nowi wyznawcy, którzy byli zaskoczeni zasadami, z jakimi jeszcze nigdy się nie spotkali. Każdy wyznawca musiał grać w grę na alfa-komputerze, która zwała się „OSU”. Z sali treningowej dobiegały odgłosu szlochania, zdenerwowanego krzyku, uderzania klawiaturą o biurka oraz trzaskanie drzwiami. Nowi wyznawcy odkryli, iż na wzór swej nieśmiertelnej, muszą zdobyć na każdej mapie ocenę „S”, co na początkowych mapach wydawało się wręcz banalne, lecz im trudniejsze mapy pojawiały się z czasem, tym większy był płacz, zgrzytanie zębów oraz kryzys wiary. Z czasem jej wyznawcy założyli własną drużynę e-sportową grająca w Osu i wygrali mistrzostwa galaktyki, przez co jej świątynia osiągnęła znaczny prestiż. Na szczęście, dla każdego wyznawcy zawsze czekała miska pełna truskawek, gdyż było to znane jedzenie i powiedzonko ich bogini. Pytaniem było, co porabiała sama bogini?
                                                                          ***
Misaki odpoczywała w swym pokoju, zajadając truskawki, które popijała piwem oraz wodą o smaku grejpfrutowym – napojem bogów, w międzyczasie oglądając swych ulubionych twórców na CyberTubie i śmiejąc się do łez, gdy słyszała udawany, wampirzy akcent dobiegający z głośników. W tej samej chwili jednak usłyszała dźwięk wiadomości na swoim Discordozegarku, a gdy tylko zobaczyła jej nadawcę, przycisnęła fioletowy przycisk i natychmiast teleportowała się w miejsce, z którego została wysłana wiadomość.
- Cześć Misiaki! Nie podejrzewałem, że przybędziesz tutaj tak szybko, obecnie jestem nieco w kłopotliwej sytuacji – powiedział niskim barytonem mężczyzna ubrany w garnitur, z krótkimi włosami oraz otoczony przez całą gromadę Demolisów, które opanowały cały pokój biednego, nieśmiertelnego, który zwał się Wizzu Wizzualny, dla przyjaciół Wizzu, dla bliższych Jasio, a dla jeszcze bliższych osób (cenzura).
Zdezorientowana nieśmiertelna wiedziała, iż jej bliski przyjaciel i towarzysz przygód bardzo lubi liski, gdyż sama w jego świątyni miała miano Arcylisa, lecz była zaskoczona ilością prawdziwych lisków, zwłaszcza tak rzadkiej odmiany jak demolis i to w jego pokoju. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, do pokoju weszło parę wyznawców, wcześniej składając pokłony, po czym zabrali większość małych demolisków. Gdy tylko Wizzu, Wszechlis i obrońca wszystkiego, co lisowate, dostrzegł pytający smok nieśmiertelnej, od razu pospieszył z wyjaśnieniami.

        - No, ten no, pamiętasz jak znaleźliśmy tą rzadką odmianę lisów na tej wyspie na Aeilonie ? Kazałem dla ich bezpieczeństwa sprowadzić je tutaj, tam wyznawcy będą o nie dbać i takie tam – powiedział, spoglądając jak demoliski, gdzie jeden osobnik miał po kilka kit, zaczęły biegać po całym pokoju.
         - Jak zawsze troskliwy – stwierdziła nieśmiertelna czarownica, po czym westchnęła – Gdzie tym razem wybieramy się na przygodę?

Świątynia Wizza Wizzualnego, tak samo jak samej Misaki, była dość specyficzna na swój sposób.Wyznawcy na cześć swego Wszechlisa nosili ubrania z lisimi dodatkami, takie jak lisie uszka czy lisie ogonki do swych ubrań, a sami wyznawcy przeważnie grali w gry komputerowe lub opiekowali się różnymi odmianami lisów, które Wizzu sprowadzał z różnych planet. Przełomem było sprowadzenie tytanicznych lisów, które służyły jako wierzchowce najlepszym wyznawcom swego bóstwa. Przeważnie, zazwyczaj hasały sobie swobodnie po ogrodach świątyni, potoczniej nazywanej przez wyznawców katedrą.
         - Tym razem wybieramy się w dość spokojne miejsce, bez strzałów, wybuchów ani innych zagrożeń. Sama zobaczysz, mam przygotowany teleport! - powiedział wyszczerzony nieśmiertelny, mając przy pasie swe pistolety. O połowę od niego niższa czarownica złapała jego dłoń, a po dłuższej chwili pojawili się w lesie. Liście drzew miały kolor jasnobrązowy, a samo otoczenie przypominało im jesień na ich rodzinnej planecie.

         - Jesteśmy na Czerwonym Wybrzeżu na Satirze. Nasza pierwsza prowincja, to tutaj zaczęła się nasza przygoda – zaśmiał się rewolwerowiec, który po chwili wskazał palcami na polanę obok, nad jeziorem. Znajdował się na niej czerwony koc, który pięknie komponował się z jesienną atmosferą wybrzeża, a na nim kosz. Starodawny, lniany kosz. Nieśmiertelni podeszli do niego, po czym Wizzu wyciągnął reklamówkę i wyjął z niej kanapki. Zdezorientowana czarownica usiadła, po czym odebrała jedną kanapkę od swego towarzysza.

       - Jest to dość...niespodziewane, ale dziękuję. To tutaj walczyliśmy z tym mini bossem, jak ona miała... Syria? Dzigyda?
       - Nemida, syrena. Kawał czasu temu, a teraz masz, spróbuj kanapek, sam szykowałem, a mięso jest z kosmokurczaka. Cały proces robienia kanapki... - tutaj nieśmiertelny zaczął monolog na temat przyrządzania mięsa w dość starodawny sposób i samego robienia kanapki, który młoda nieśmiertelna słuchała z uśmiechem. Uwielbiała słuchać swego towarzysza, zawsze czuła wtedy wewnętrzny spokój, ale też i podekscytowanie. Słuchałaby go tak dalej, gdyby nagle nie dostrzegła postaci wynurzającej się z wody. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, szybko wskazała palcem w kierunku postaci i nagle dostrzegła wodny pocisk, który pędził w jej stronę,a jedyne co następnie widziała to białą koszulę i tors nieśmiertelnego, który dociskał ją do koca i osłonił ją przed pociskiem, po czym słychać było specyficzne pluśnięcie wody. Wizzu stęknął, a Misaki myślała tylko o tym, by się nie zaczerwienić, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, mężczyzna szybko wstał i wymierzył serię strzałów w kierunku postaci. Pociski leciały z niespodziewaną wręcz szybkością, lecz syrena wezwała przed siebie potężną falę wody, które spowolniły pociski, po czym zatrzymały. Sama syrena zasyczała głośno, po czym uderzyła swą różdżką o taflę wody, przywołując hordę krwiożerczych ryb i magicznie rzucając nimi w stronę nieśmiertelnych. Pierwsza zareagowała czarownica, która przywołała chmarę kruków, które zaczęły zderzać się i rozszarpywać ryby, a rewolwerowiec zaczął w nie strzelać. Poirytowana wręcz syrena wypełzała na brzeg, miała dość potężną budowę ciała, łuski koloru szaro-niebieskiego, a na swej głowie miała koronę z rafy koralowej.
         - Jestem Namida, ta, którą kiedyś pokonaliście. Wy, ludzie, jesteście zarazą dla tego świata, opuśćcie to miejsce teraz! - wodny pocisk uderzył prosto w klatkę piersiową nieśmiertelnego i odrzucił go na ziemię, po czym Wizzu stracił przytomność. Zaskoczona Misaki czuła, jak adrenalina buzuje w jej żyłach oraz czysty gniew.
         - Walka jeden na jednego będzie bardziej uczciwa, a gdy twój przyjaciel się obudzi, ty już będziesz martwa! - zaskrzeczała syrena, lecz umilkła na widok jasnofioletowej aury wokół czarownicy.
Nieśmiertelna wypowiedziała parę słów w nieznanym języku, po czym wokół Namidy pojawiła się chmara kruków, które wyczuwały emocję swej wywoływaczki. Natychmiast rzuciły się na syrenę, rozdrapując jej twarz oraz całe ciało, dziobiąc je, a gdy kruki zaatakowały i wydrapały oczy syrenie, Misaki odwróciła wzrok i podbiegła do Wizza, a powietrze wypełnione było kakofonią krzyków Namidy. Gdy tylko ustały, czarownica zerknęła na martwe ciało syreny dla pewności, po czym zajęła ponownie się Wizzem. Magicznie wyczuła, iż cześć wody przedostała się w jakiś magiczny sposób do jego płuc, czarownica bez wahania zaczęła dłońmi uciskać klatkę piersiową, po chwili widząc jak nieśmiertelny wykrztusza wodę, po chwili jednak leżąc nieruchomo. Nieśmiertelna usłyszała po chwili cichy, lekko rozbawiony głos towarzysza
        - A na usta-usta też liczyć mogę? Ała, za co to? - zachichotał mężczyzna, a nieśmiertelna natychmiast zaczęła okładać go dłońmi, by po chwili przestać i przytulić go do siebie.


czwartek, 5 maja 2016

Bezdomna Anna

Opowiadanie jest pracą domową na pewne zajęcia, które odbywają się na mej uczelni . Postanowiłem przy okazji opublikować je na blogu. Miłego czytania ;)

***

Śnieg. Jest już szesnastego grudnia i szczerze mówiąc, liczyłam na to, że chociaż tej zimy będzie mi dane uniknięcie tego zjawiska atmosferycznego. I bez śniegu było ciężko zarówno mi, jak i moim towarzyszom niedoli. Całe szczęście, że ta część piwnicy należała do starszej pani, która nie ma ani zdrowia, ani siły, by tutaj schodzić. Zapewniało to takim ludziom jak mi bezpieczeństwo oraz ciepło z grzanego pieca. Miałam ogromne szczęście, znajdując ten blok z niestrzeżoną piwnicą. Niestety, jeśli chodzi o poszukiwanie jedzenia lub oczyszczanie słoiczka, który służył mi za nocnik, musiałam wykonywać te czynności późnym wieczorem lub w środku nocy, Za bardzo bałam się, że któryś z lokatorów bloku mnie zauważył. Piwnica starszej pani była tak duża, że powiedziałam mojej grupie, iż jest to świetne miejsce na przetrwanie zimy. Była ich trójka. Frank, który był nauczycielem, lecz po śmierci swojej żony, życie straciło dla niego sens. Frank porzucił wszystko, zatracając się w alkoholowym nałogu i zostając bezdomnym. Tomek, młody nastolatek, który był, a właściwie jest uzależniony od amfetaminy tak bardzo, iż najwidoczniej wybrał ją ponad swoje zęby. Od ponad tygodnia nie miał żadnego dostępu do towaru i bardzo ciężko znosił swój przymusowy odwyk. Czasami, gdy objawy przymusowego odwyku nasilały się u Tomka, musieliśmy wtedy zakneblować go starą szmatą, by swymi jękami nie zwrócił uwagi lokatorów mieszkających nad nami. Ostatnim członkiem naszej grupy była młoda, szesnastoletnia dziewczyna o imieniu Teresa. Dziewczyna była z nami dopiero od dwóch tygodni i szybko się do nas zaaklimatyzowała. Wspominała, iż jej rodzice byli bardzo bogaci i nigdy ich nie było w domu, więc chciała zobaczyć, jak szybko zorientują się, iż jej nie ma. Minął tydzień. Telefon komórkowy Teresy milczał, a policja nie wszczęła żadnych poszukiwań (przynajmniej o żadnych nie było nic słychać). Powiedziałam jej bezpośrednio, że jest rozpuszczoną gówniarą, ma całe życie przed sobą oraz wsparcie finansowe rodziców. Po paru dniach przyznała mi rację i od tamtej pory wracała na noc do swojego domu, a po zajęciach w szkole od razu przychodziła do nas, podrzucając nam jedzenie i parę drobiazgów. Mimo bycia dzieckiem bogatego szefa potężnej firmy oraz matki, która była prezesem w swojej własnej firmie połączonej z jej własnym, osobnym mieszkaniem, Teresa była najbiedniejszym dzieckiem, jakie znałam. Nie w kwestii finansowej, oczywiście, lecz pod względem innych, ważniejszych wartości w życiu. Sama nastolatka cały czas zarzekała się, że musi mi koniecznie pomóc, zwłaszcza kobiecie w moim stanie i jak tylko wszystko się rozwiąże, wynajmie mi mieszkanie i zamieszkamy razem. Uśmiechnęłam się lekko. Słodka dziewczynka, taka niewinna, tak jeszcze słabo znająca życie. Pogłaskałam swój nabrzmiały brzuch i odetchnęłam. Byłam już w dziewiątym miesiącu ciąży, Moja historia przedstawia się nieco inaczej niż moich towarzyszy, lecz jej koniec jest praktycznie taki sam. Mam na imię Anna i dzisiaj były moje dwudzieste piąte urodziny. Kiedy jeszcze byłam małym dzieckiem, mój ojciec trafił do więzienia z wyrokiem dożywocia, a niedługo po tym zdarzeniu moja matka zachorowała na ostrą schizofrenię paranoidalną i została zamknięta w zakładzie psychiatrycznym, będąc tam po dziś dzień, Opieka nade mną została przyznana jedynej, żyjącej krewnej - mojej babci. Niestety, gdy miałam osiem lat, moja babcia zmarła w okresie późnej starości. Całe dzieciństwo do momentu osiągnięcia pełnoletności spędziłam w Domu Dziecka. Później zaczęłam studiować ekonomię dziennie i już na pierwszym roku poznałam Damiana. Moja pierwsza miłość. Po uzyskaniu dyplomu licencjackiego postanowiłam zamieszkać razem z nim. Ja zostałam gospodynią domową, a on pracował w firmie swojego ojca. Od zawsze był dość wybuchowy, a sprawy od tamtego momentu znacznie bardziej się pogorszyły. Nie potrafiłam go nigdy zostawić, kochałam go i wiedziałam, jak to jest być porzuconą. Dopiero gdy dowiedziałam się o swojej ciąży, pod jego nieobecność spakowałem swoje najpotrzebniejsze rzeczy, napisałam krótki list pożegnalny i odeszłam. Siniaki aż tak mi nie przeszkadzały i nie bałam się o siebie, choć od bardzo dawna rozważałam odejście od Damiana. Bałam się o swoje nienarodzone dziecka i że może coś mu się stać. Nie chciałam także, by musiało wychowywać się w takiej rodzinie. Bez pieniędzy oraz niczego zostałam bezdomną, z czasem spotykając innych bezdomnych. Obecnie była już późna noc,a  ja czekałam w okolicach bloku na Teresę. Chciała się ze mną spotkać w tym miejscu o drugiej w nocy. Zdenerwowana pogłaskałam się po brzuchu. Od tygodnia nie czułam żadnego kopnięcia, lecz starałam się nie dopuszczać do siebie najbardziej przerażającej mnie myśli. Nie, ona nie może być martwa.
Otuliłam się mocniej kurtką, by po chwili zauważyć nadjeżdżającą taksówkę, która zatrzymała się obok mnie. Wysiadła z niej Teresa.
- Anka, wsiadaj. Lada chwila będziesz rodzić, musisz na jakiś czas zatrzymać się w mieszkaniu moich rodziców.
- Teresa, naprawdę to doceniam, ale nie mogę...nie potrafię.
- Kupiłam ci nowe ubrania, musisz się porządnie umyć i doprowadzić do porządku! Pomyśl tylko, co zrobią w szpitalu, jak zobaczą ciężarną bezdomną? Od razu wezwą opiekę społeczną i odbiorą ci dziecko!
Tutaj mnie miała. Zdenerwowana przygryzłam wargę, po czym obejrzałam się za siebie, myśląc o Franku i tym młodym chłopaku.
- A oni...
- Wiedzą o wszystkim. Wsiadaj! - mruknęła Teresa, a ja po chwili wsiadłam do taksówki.
Podróż nie trwała zbyt długo. Od razu po znalezieniu się w mieszkaniu nastolatki, umyłam się przy jej pomocy, przebrałam w nowe ubrania (stare musiałam wyrzucić) i usiadłam spokojnie w fotelu. Po chwili poczułam jak wody mi odeszły. Wszystko działo się zbyt szybko, szok, reakcja Teresy, podróż karetką do szpitala i sam poród. Myślałam, że miednica rozpadnie mi się na kawałki, a mój kręgosłup pęknie na pomniejsze części. Pielęgniarka kazała mi równo oddychać, choć najchętniej zdzieliłabym ją pięścią w twarz.
Po paru wyjątkowo niekomfortowych, bolesnych godzinach oraz parciach z mej strony, ujrzałam malutkie dziecko na dłoniach pana doktora. Przez chwilę byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie, lecz po chwili zrozumiałam. Dziecko nie płakało. Lekarze natychmiast zaczęli mocniej dawać klapsy, badać dziecko, lecz nagle po sali rozległ się niemowlęcy płacz. Odetchnęłam z ulgą i jedna z pielęgniarek podała mi niemowlaka do ramion. Uśmiechnęłam się, a w kącikach oczu poczułam łzy. Cały czas przy porodzie towarzyszyła mi szesnastolatka, której zawdzięczałam tak wiele.
- Jak ją nazwiesz? - usłyszałam jej ciepły, przyjemny dla ucha głos.
- Teresa...ma na imię Teresa - powiedziałam po raz pierwszy naprawdę, szczerze szczęśliwa w swoim życiu.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Gra o Tron - 6 sezon, epizod 1 - "The Red Woman" oraz podsumowanie informacji o Melisandre

Wrażenia po dzisiejszym odcinku Gry o Tron? (Sezon 6, Epizod 1 - "The Red Woman").
Wow, wow i jeszcze raz wow.
(UWAGA: Mogą pojawić się teorie konspiracyjne, lecz książka skończyła się tam, gdzie piąty sezon więc, zero spoilerów. Ewentualnie, mogą zostać opisane postacie lub wydarzenia, które działy się wiele, wiele lat przed samą akcją w serialu).
Nie miałem kompletnego pojęcia, co się wydarzy, więc spotkanie uciekającej Sansy Stark i Brienne spowodowało, że prawie szczęka mi opadła z wrażenia. Byłem pewien, że te dwie już nigdy się nie spotkają i ciężko mi uwierzyć do tej pory, że potwierdziła się mała część mojej fanowskiej kontynuacji piątego sezonu. Lub większa, spoglądając na resztę przedstawionych wątków.
Najciekawsza jednak dla mnie była końcówka odcinka, która wywołała wiele fanowskich teorii. Chciałbym jednak przedstawić suche fakty, jakie wiemy o Melisandre od autora książek/scenarzystów serialu:
- Melisandre ma około 400+ lat. (Najpierw było ponad 100, potem ponad 200, potem 400, a później ogólne określenie "wiekowa" lub "starożytna")
- Potrzebuje tylko 1 godzinę snu maksymalnie, czasami w ogóle nie sypia.
- Sama twierdzi, iż nie potrzebuje jeść.
- Urodziła się w Essos, w mieście Asshai. Jako dziecko została sprzedana do niewoli, a na imię miała Melony. Jako niewolnik w Essos powinna mieć tatuaż, lecz nie jest on wspomniany ani w serialu, ani w książce. (Prawdopodobnie usunięty/ukrywa go za pomocą czarów)
- Jest Władczynią Cieni.
- Jest odporna na trucizny, można założyć, że jest nieśmiertelna.
Ważne: Urok Melisandre nie jest po prostu iluzją, więc Stannis nie uprawiał seksu z staruszką. Czar zmieniał całkowicie Melisandre odmładzając ją fizycznie.
A teraz czas na teorie!
1) Melisandre to tak naprawdę Shiera Seastar lub jej matka, Serenei z Lys.
Zanim zadacie pytanie "Kto?", już przedstawiam swoją wypowiedź. Shiera Seaster jest jednym z Wielkich Bękartów Króla Aegona IV Targaryena. Krótko mówiąc, najbardziej nieudolny król w historii Westeros narobił bękartów, które potem uznał za swoje. Jedną z jego kochanek była Serenei z Lys - kobieta wywodząca się ze szlachetnego, valyriańskiego domu. Plotki głosiły, że była znacznie starsza od swego króla i za pomocą mrocznych sztuk magicznych zachowała swą młodość oraz urodę. Zmarła podczas porodu Shiery Seastar. Shiera Seastar posiadała długie, białe włosy typowe dla Targaryanów, Była niezwykłą pięknością, miała twarz w kształcie serca. Była oczytana, posługiwała się wieloma językami, plotki głosiły, że odziedziczyła magiczne zdolności po swej matce. Była znana z posiadania ciężkiego, srebrnego naszyjnika wysadzanego szafirami oraz szmaragdami, pasującego do jej oczu(jedno oko miała zielone, drugie niebieskie).
Obraz przedstawiający Serenei z Lys


Obraz przedstawiający Sherie Seastar


Czemu ta teoria nie ma racji bytu?
W zasadzie sam byłem zwolennikiem tej teorii, dopóki nie dowiedziałem się, że w czasach, w których obecnie rozgrywa się serial Serenei miałaby jakieś 125 lat, a Sheria około 100. Jeśli scenarzyści nie mają znacznych problemów z liczbami, ta teoria nie jest zbytnio możliwa. (Melisandre wiek to 400+). Naszyjnik także w niczym nie zgadza się z tym, jaki ma Melisander: złoto i rubiny, gdzie Sheria miała srebrny wysadzany szmaragdami i szafirami.
Jednakże, twórcy serialu mogą ją zrobić nieco bardziej młodszą (tak około 80 lat) i możliwe, że jeśli nie jest Sheirą, to jej córką. Ewentualnie, mogłaby być córką Bloodraven'a (o tym panu wiele powiedzieć nie mogę,i nie, nie googlujcie go) i jego kochanki z Lys, skąd pochodzi Melisandre. W każdym wypadku, pochodzenie Melisandre od Targaryanów tłumaczyłoby jej niezwykłą moc, oczy(w wypadku Bloodravena lub oczach po dziadku) oraz bladą cerę.
2) "To nie naszyjnik sprawia, że Melisandre wygląda młodo i seksownie! W 4 sezonie podczas sceny, gdzie brała kąpiel, nie miała go na sobie!"


Tak, owszem i sam postanowię rozważyć 3 teorie, jaki na ten temat panują.
Pierwsza teoria jest taka, że to buteleczka, o której podanie poprosiła Melisandre żonę Stannisa, sprawiła, iż Czerwona Kapłanka wyglądała tak młodo. Teorię tą od razu odrzucam, ponieważ Melisandre jeszcze przed jej zażyciem wyglądała młodo, zapewne był to zwykły olejek zapachowy. Możliwe jednak, iż użyła tej buteleczki jeszcze przed kąpielą i dla pewności poprosiła o następną.
Druga teoria głosi, że Melisandra nie używa tutaj żadnych uroków, więc tak jak dla nas, zwykłych widzów, wygląda normalnie, tak dla Selyse Baratheon może prezentować się, tak staro, jak ją ujrzeliśmy w premierowym odcinku. Wpływ na to ma kilka spraw: 1) Selyse pyta się Melisandre, czy użyła jednej ze swoich mikstur lub sztuczek, by uwieść jej męża. Melisandre odpowiada, że nie, użyła tylko swego ciała jako narzędzia, co jednak skutkuje zaskoczeniem na twarzy żony Stannisa 2) Selyse przez całą rozmowę z Melisandre zachowuje się dość....dziwnie. To znaczy jasne, kobieta trzyma w pokoju słoiki z martwymi płodami, matczynym instynktem dorównuje Kasi z Sosnowca oraz jest interesująca niczym rosnący mech i rozmawia z nagą kobietą, ale to Westeros. Ludzie nie są aż tak pruderyjni. Natomiast mina Selyse podczas rozmowy z Czerwoną Kapłanką wygląda nie tyle ile  niekomfortowo, ale wręcz momentami przerażająco lub bardzo niepewnie. Zupełnie jakby widziała bardzo starą kobietę. Melisandre też wspomina, że Selyse jest jej tak oddaną wierną, że nie musi przy niej używać żadnych sztuczek. Może wlicza w to także sztuczkę młodszego wyglądu?


Zostaje nam też trzecia teoria, dlaczego Melisandre wygląda tutaj tak młodo bez naszyjnika i prawdopodobnie jest najbardziej trafiona:błąd w serialu. Zdarza się.

Podsumowując, co możemy wywnioskować na podstawie podanego nam wieku? Melisandre prawdopodobnie żyła w okresie i na terenie Imperium Valyrii, jeszcze przed wielkim kataklizmem zwanym "Zgubą Valyrii" (Imperium Valyrii znajdowało się na kontynencie Essos).
Imperium, które oswoiło i wyszkoliło do celów militarnych smoki za pomocą magii. Miejsce gdzie magia była codziennością, a samo imperium zasłynęło z tworzenia mieczy o niesamowitej wytrzymałości i ostrości. Sami Targaryenowie posługiwali się właśnie smokami do zapanowania nad Siedmioma Królestwami, gdyż ich ród wywodzi się własnie z Valyrii. Smoki były kontrolowane przez bicze, magiczne rogi i strzały.
Tak myśląć o tym ostatnim zdaniu, to Daenerys mogłaby z czegoś takiego skorzystać, zamiast pozwalać Drogonowi mieć ją w dupie.
Jakież to tajemnice skrywa Czerwona Kapłanka? Czy wskrzesi Jona Snowa? Jaka jest prawda? Mam nadzieję, że dowiemy się w nadchodzących odcinkach!

Piękny i Bestia - Jaime Lannister i Brienne z Tarthu cz.2

 - Tommen Baratheon jest teraz Lordem Końca Burzy, ale co ze Smoczą Skałą? Kto po śmierci Stannisa ma prawdo do tego tytułu? - spytałam zaciekawiona, spoglądając na Jaime'ego Lannistera. Od pamiętnego pocałunku upłynęło już parę godzin i obecnie spędzaliśmy razem czas w odosobnionym pomieszczeniu, a za oknem było widoczne zachodzące słońce, którego promienie odbijały się o taflę jeziora. Obecnie spożywaliśmy posiłek na balkonie, przy moich dawnych komnatach. Zastanawiałam się nad sytuacją polityczną w Westeros. Nie ukrywam, przebywając znacznie dłuższy czas na swej rodzinnej wyspie, zauważyłam, że momentami zapominałam o sprawach, które wykraczały poza jej terytorium. Dopiero Jaime uświadomił mi, jak wiele może się wydarzyć w ciągu kilku tygodni.
- Zgaduję, że do tej Targaryańskiej dziewczyny. Ewentualnie, jeśli Tommen dorobi się dzieci, może jednemu z nich przekazać Smoczą Skałę, tak jak Robert przekazał ją Stannisowi.
- Jaime - powiedziałam głosem pełnym empatii - tak mi przykro z powodu twojej straty.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Myrcella, jego córka, zmarła w trakcie podróży powrotnej do Królewskiej Przystani, otruta przez zawistny ród Martellów oraz tę mściwą żmiję, Ellarie Sand. Sam ten akt wymierzony w Cersei był niczym iskra zapalająca ogień. Ogień wojny, który miał rozpętać się między Lannisterami oraz Martelami, rozstrzygając ich odwieczny spór. Nie można zapomnieć też o Boltonach, Małżeństwo tego bękarta z Sansą Stark, która oficjalnie jest współwinna i poszukiwana tak jak Tyrion Lannister, było kolejnym ciosem dla Królowej Regentki. Boltonowie. Robi mi się niedobrze, jak tylko o nich pomyślę. Najpierw zdrada Starków, teraz Lannisterowie... ciężko mi mówić o jakimkolwiek honorze w ich przypadku. Ucieszyły mnie jednak ostatnie wieści od Lorda Wymana Manderly o rozpowszechnieniu wieści na temat ucieczki młodej dziedziczki Winterfell wśród całego północnego terytorium Westeros. Większa część rodów Północy, takie jak Manderly, Mormont lub Glover, które do tej pory były wierne Starkom lub w miarę im przychylne, zaczęły jednoczyć się przeciwko uzurpatorskim Boltonom, a rody, które były oddane nowemu Lordowi Winterfell zaczęły kwestionować jego poczynania. Sam Ramsay Bolton zaprzeczał na temat ucieczki młodej Starkówny, lecz nikt nie miał dostępu do jej komnaty. Domyślałam się, iż bękarci syn Roosa Boltona uwięził w dawnych komnatach jego żony jakąś pierwszą lepszą dziewkę, nad którą znęcał się i tylko jej okrzyki były potwierdzeniem obecności młodej Sansy dla mieszkańców Winterfell. Zastanawiałam się, czy Cersei postanowi prowadzić wojnę na dwa fronty, czy może najpierw zajmie się jednym rodem. Tylko którym?
- Moja córka, moja mała Myrcella... nigdy nie byłem dla niej ojcem, nie mogłem być - odpowiedział łamliwym głosem, a na jego twarzy mogłam dostrzec ból. Delikatnie położyłam swoją lewą dłoń na jego prawej, po czym odetchnęłam głęboko.
- Nie mogłeś być, inaczej ty i twoje dzieci zostalibyście wygnani lub co gorsza, skazani na śmierć. Zrobiłeś wszystko, co było w twej mocy.
- Była taka młoda, za młoda... - mruknął Jaime.
- Wiem Jaime, wiem. Moi bracia, moja siostra oraz ma matka... oni wszyscy młodo umarli. Śmierć nigdy nie jest sprawiedliwa. - powiedziałam, a mój głos zaczął się łamać. - Tak mi przykro.
Już nie chciałam wspominać faktu, że właśnie potwierdził swoją kazirodczą zażyłość oraz ojcostwo swych dzieci. Nie czułam się zaskoczona. Plotki krążyły od dawna i były dla mnie zupełnie zrozumiałe. Nie starałam się w żaden sposób oceniać ich postępowania, zbyt mało wiedziałam o ich życiu oraz o nich samych. Po chwili poczułam, jak położył swoja drugą dłoń na moją, po czym westchnął cicho. Minęła dłuższa chwila, zanim wycofaliśmy swoje dłonie.
- Brienne, mogę wejść na chwilę? Nie przeszkadzam? - usłyszałam głos swojego ojca zza drzwi, Zastanawiałam się, jaki powód sprowadzał go do moich komnat o tej porze. 
- Oczywiście, ojcze. Proszę, wejdź. - powiedziałam nieco zaskoczonym tonem. Po chwili w drzwiach ujrzałam dumnego Lorda Evenfall, Selwyna Tartha. Jak zwykle prezentował się dumnie w swej płytowej, szmaragdowej zbroi, przy pasie nosił swój jednoręczny miecz wykonany ze srebra. Zauważyłam całkiem nowy dodatek na jego zbroi, w miejscu gdzie znajdywało się serce u człowieka: Słońca na różowym tle i księżyce na niebieskim. Herb rodu Tarth. Mojego rodu. Był w swoich latach pięćdziesiątych, lecz długie, siwe włosy, zupełnie niezniszczona twarz, wysoki wzrost (nawet wyższy ode mnie) oraz mocna budowa ciała sprawiały, że wciąż wyglądał na dumnego, silnego wojownika. Takim właśnie zapamiętałam go jako dziecko.
- Córeczko, nie powinnaś zapraszać przyszłego małżonka do swych komnat przed ślubem! Tak nie wypada!
- Tato, przestań! Spożywam wspólny posiłek razem z Jaime jak na prawdziwą damę przystało - powiedziałam z kamienną miną, po czym obaj zaczęli się śmiać. Zrobiłam naburmuszoną minę, co zaskutkowało jeszcze większą salwą śmiechu.
- To prawda, Lordzie Wieczornego Dworu. Twoja córka jest najwspanialszą damą, jaką miałem przyjemność poznać. - usłyszałam głos Jaime'ego o tak ciepłej barwie, że poczułam, jak rumieńce zaczęły pojawiać się na mych policzkach.
- To wspaniale, wspaniale! Moja mała Brienne zostanie Panią Evenfall, jestem taki szczęśliwy! Oczywiście trzeba będzie zorganizować pokaźne wesele, w końcu jesteś najstarszym synem Tywina Lannistera.
- Tak, to prawda. Muszę jednak powiedzieć, że to moja siostra jest obecnie Panią na Casterly Rock.
- Jednak nie jesteś już w Królewskiej Gwardii, prawda? To znaczy, że wasze dzieci będą dziedzicami zarówno Evenfall, jak i Casterly Rock? - usłyszałam zaciekawiony głos mojego ojca, a ja powstrzymałam się przed westchnięciem. Dzieci, jeszcze nie odbył się mój ślub, a ojciec już rozmyślał o moich potomkach. 
- Nie wiem, naprawdę. Nigdy nie byłem dobry w polityce - mruknął Jaime, a ja kiwnęłam głową. Jaime był wojownikiem, a nie politykiem. Ponoć sama siostra Tywina Lannistera powtarzała, że to Tyrion odziedziczył jego przebiegłość w polityce, natomiast sam Jaime był bardziej podobny do swych wujków, niż do samego Tywina. Nigdy tego nie komentowałam, lecz w głębi ducha przyznawałam rację tej kobiecie.
- Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Ah, nawet nie macie pojęcia młodzi, jaki jestem szczęśliwy! Wesele! Muszę wszystko zorganizować, wszystko zaplanować, pozapraszać gości! Tyle do zrobienia, żegnam was! - wręcz wykrzyczał szczęśliwy, po czym wybiegł z mojej komnaty, zostawiając nas w osłupieniu, 
- Twój ojciec wydaje się bardzo podekscytowany wizją naszego małżeństwa... - powiedział Jaime szarmancko.
- Dziwisz się? Wystarczy na mnie spojrzeć - mruknęłam, upijając łyk wina, gdy nagle poczułam jak palec Jaime'ego delikatnie sunął po moim lewym policzku. Myślałam, że zakrztuszę się winem, nagle czując, jak me policzki zapłonęły szkarłatnym rumieńcem. To wino, Brienne, to na pewno wino. Odstawiłam powoli kielich, dostrzegając, jak Jaime wstał i nachylił się w moją stronę.
- Jesteś piękna. Twoje duże, niebieskie oczy są niewiarygodnie piękne. Gdy walczysz...bije z nich taka siła, taka pewność siebie! Jesteś niezwykłą kobietą, Brienne z Tarthu. 
- Ja... nie wiem, co mam powiedzieć Jaime... - słowa ugrzęzły mi w gardle, a ja sama nie wiedziałam, co miałam zrobić. - Ty też Jaime.
- Też jestem niezwykłą kobieta? - usłyszałam jego śmiech, a sama poczułam się natychmiast głupio.
- Wiesz, o co mi chodzi! Jesteś urodziwym mężczyzną, sam wiesz o tym najlepiej - odpowiedziałam lekko, upijając kolejny łyk wina. Nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek była tak szczęśliwa. Po chwili jednak pomyślałam o pewnym zagrożeniu związanym z weselem.
- Jaime, czy Cersei przybędzie na nasz ślub? Tutaj? - spytałam, zmieniając ton głosu na poważny, a jego mina natychmiast spoważniała.
- Rozumiem, co masz na myśli. Nie możemy ryzykować, że rozpozna młodą Sansę Sark. Na czas wesela powinniśmy ją jeszcze bardziej ukryć.
- Jaime...zapewniałam ją, że będzie tutaj bezpieczna i nic jej nie będzie grozić. 
- Musimy to przemyśleć, Brienne. Od czasu śmierci Myrcelli nie jest zbyt stabilna psychicznie - mruknął Jaime - w zasadzie, muszę ci opowiedzieć o tym, jak opuściłem Królewską Przystań i o mojej ostatniej rozmowie z moją siostrą.

piątek, 25 marca 2016

Piękny i Bestia - Jaime Lannister i Brienne z Tarthu

- Lady Sanso, nalegam abyś spożyła swój posiłek. Czeka nad długa i wyczerpująca podróż, musisz być w pełni swoich sił! - Starałam się mówić z szacunkiem, lecz po chwili moja frustracja dała o sobie znać.
Dzisiejszy dzień był jednym,wielkim chaosem. Bitwa pod Winterfell, a raczej rozgromienie wojska Stannisa Baratheona, którego później zabiłam, odnalezienie Sansy Stark i natychmiastowa ucieczka z okolic Winterfell. Na chwilę obecną znajdowaliśmy się w znacznej odległości od samej stolicy Północy, omijając Królewski Trakt i znajdując się w pobliżu rzeki Biały Nóż. Zapadła już noc i miałam wielką nadzieję, że uda nam się bezpiecznie ujść z życiem. Podrick od dłuższego czasu już spał przy ognisku, a ja obserwowałam córkę Catelyn Stark, do której z wyglądu była tak rażąco podobna. Wysoka,zgrabna kobieta z długimi, kasztanowymi włosami, jasną cerą, wysokimi kośćmi policzkowymi oraz niebieskimi oczami. Nawet trudne warunki w jakich musiała się znajdować podczas pobytu w Winterfell nie odebrały jej piękna. Ideał piękna według westerowskich standardów. Moje kompletne przeciwieństwo.
- Dziękuję. Bycie żoną tego bękarta, zamknięta cały czas niczym ptak w klatce... z dnia na dzień byłam coraz bardziej pozbawiona nadziei. Tylko co teraz zrobimy, co teraz planujesz? - odezwała się swym nastoletnim głosem dziedziczka Winterfell.
- Najpierw udamy się wzdłuż rzeki Biały Nóż do Białego Portu, stamtąd dopłyniemy statkiem do Evenfall na wyspie Tarth, mojego domu. Będziesz tam bezpieczna i miała zapewniony odpoczynek oraz wyżywienie. Później obmyślimy co wydarzy się dalej i muszę rozplanować między jakimi portowymi miastami będzie bezpiecznie podróżować, jeśli nie natrafimy na bezpośredni rejs do Evenfall. - Odpowiedziałam nabierając poważnego tonu. Nie będzie to łatwa podróż.
- Biały Port to siedziba domu Manderly! Zawsze byli sojusznikami Starków i możliwe, że okażą nam wsparcie, chociaż nie jestem całkowicie tego pewna. Nie wiem ile rodów z Północy jest ciągle lojalna dla mojej rodziny, a ile zostało potulnymi sługami Boltonów. - Sansa zacisnęła swe delikatne dłoni w pięści, by po chwili odetchnąć. - Żałuję teraz, że zostawiłam Theona Greyjoya na śmierć. Podczas naszej ucieczki, zanim znalazłam ciebie w lesie, został trafiony strzałą w szyję. Nie miał szans tego przeżyć.
- Dlaczego? Przecież z jego rozkazu zabito dwójkę twoich braci. - Powiedziałam szczerze zaskoczona i odstawiłam pustą już drewnianą miskę po jedzeniu, by uważniej skupić uwagę na młodej dziedziczne Winterfell.
- Wyznał mi, iż to nie byli moi bracia. Pokazał wszystkim spalone zwłoki dwójki dzieci przypadkowego farmera. Moi bracia żyją...mam przynajmniej taką nadzieję...
- Mam nadzieję, że są bezpieczni. Twoja siostra też na pewno żyje. - Przypomniałam sobie o Aryi Stark, którą spotkałam kilka tygodni temu. Nie chciałam o tym mówić Sansie, nie dzisiaj. Dziewczyna wystarczająco przeżyła ostatnimi czasy.
- Lady Stark, jesteś teraz bezpieczna, a im szybciej dostaniemy się do Białego Portu, tym bardziej będziemy bezpieczni. Obiecałam twojej matce ochronę i zapewnię ci ją.
- Dlaczego mi pomagasz? Robisz to wszystko z powodu przysięgi?
- Sanso, wszyscy honorowi rycerze są albo martwi albo istnieją tylko w balladach o mężnych bohaterach. Sama nauczyłam się tej gorzkiej prawdy podróżując po Westeros i na pewno też jesteś tego świadoma. Może jestem idealistyczna lub głupia, ale postępuję według swego honoru. Przeżyłaś wiele cierpienia i zasługujesz na chwilę odpoczynku – westchnęłam, by po chwili kontynuować – Przypominasz mi bardzo Lady Catelyn Stark. Jestem pewna że kiedyś obejmiesz panowanie nad Winterfell. Możesz też w to uwierzyć lub nie, ale sir Jaime Lannister też martwi się o twe bezpieczeństwo.
- Jaime Lannister?! Po moim czasie spędzonym w Królewskiej Przystani jedynym Lannisterem jaki okazał mi życzliwość lub pomoc był Tyrion. Nigdy nie miałam okazji rozmawiać z jego starszym bratem, ale ciężko mi w to uwierzyć. Wiem jaka jest Cersei, wiem jaki był Joffrey, wiem jaki był Tywin Lannister!
- Jaime Lannister zmienił się, jest inny. To on podarował mi miecz z valyriańskiej stali oraz nową zbroję płytową. Podczas mojej podróży z nim, gdy Lady Catelyn Stark kazała mi go eskortować do Królewskiej Przystani poznałam jego charakter i owszem, był arogancki, zarozumiały i bardzo podobny do swojej bliźniaczej siostry, ale zmienił się. Uratowałam jego życie, on uratował moje i jest zupełnie innym człowiekiem! - Powiedziałam pełna pasji w głosie, by po chwili poczuć jak rumieńce pojawiają się na mojej twarzy. - Wybacz Lady Sanso, dzisiaj był ciężki dzień... Nie powinnam...
- Nie, rozumiem Brienne. Może masz rację. Po prostu na sam dźwięk słowa „Lannister” ciarki przebiegają mi po plecach...
- Już nie musisz się obawiać. Zdrzemnij się, o świcie ruszamy. - Powiedziałam, na co dziewczyna skinęła głową i po chwili ułożyła się na swoim prowizorycznym posłaniu i najwyraźniej próbowała zasnąć. Zadowolona spojrzałam w nocne niebo, by spojrzeć na gwiazdy. Gwiazdy które przywodziły mi na myśl tylko jedną osobą. Jaime Lannister...obyś był teraz bezpieczny, gdziekolwiek teraz jesteś...




- Moja Pani, kiedy w końcu przybędziemy do Białego Portu? Miasto jest już widoczne, ale zostało nam tyle drogi...
- Podricku, przybędziemy tam o zmierzchu i wynajmiemy pokój w karczmie. Później przemyślimy nasze działania. Bardziej martwi mnie to, że nie widzieliśmy żadnego pościgu za Lady Sansą...
- Możliwe, że o moim zaginięciu nie wie nikt poza tym bękartem, Ramseyem. Trzymał mnie zamkniętą na klucz i przychodził tylko w nocy... - wyczułam jak głos Sansy zaczął drżeć
- Jesteś już bezpieczna, Lady Sanso. Możliwe, że nie chce póki co mówić o twoim zaginięciu, ponieważ natychmiast straciłby swoją pozycję na Północy. - Odpowiedziałam nieco milszym głosem.
Od kilku dni podróżowaliśmy wzdłuż rzeki, omijając drogi i innych podróżników. Wszyscy byliśmy już zmęczeni ciągłą podróżą, a moje myśli błądziły cały czas w stronę pewnego Lannistera. Bogowie, mam nadzieję, że nasza misja skończy się sukcesem. Moje obawy zmniejszyły się, gdy tylko przekroczyliśmy bramę Białego Portu. Jedno z największych miast w całym Westeros i największe miasto portowe na północy. Dech zapierał w piersiach widoczny zza muru Nowy Zamek, siedzibę domu Manderly. Widok setek portowych statków, zachodu słońca, którego promienie odbijały się o taflę wody tworząc cudowny widok. Miasto było zbudowane całościowo z wybielonego kamienia, który wyglądał przepięknie w moim odczuciu. Postanowiłam wynająć dwa pokoje w karczmie, jednej z najlepszych w których goszczą kapitanowie statków. Spożywaliśmy w spokoju posiłek, Sansa dopiero teraz mogła spokojnie zdjąć kaptur z głowy i rozpuścić swoje kasztanowe, piękne włosy. Wszyscy jedliśmy w milczeniu, aż po spożyciu strawnego gulaszu wstałam i skłoniłam się w stronę dziedziczki Winterfell.
- Lady Sanso, spróbuję udać się za mur do Nowego Zamku. Ogłoszę swoje przybycie i poproszę o audiencję korzystając z bycia dziedziczką Evenfall. Jeśli nas przyjmą jutro, pójdziecie ze mną. Gdy uznamy, iż będzie bezpiecznie powiedzieć im o twojej obecności, ujawnimy się i spytamy, jaką pomoc mogą nam zaoferować – skłoniłam się ponownie, po czym opuściłam pokój zamykając za sobą drzwi.
Na szczęście sprawa była znacznie mniej skomplikowana, ponieważ w karczmie znajdywały się kruki,za pomocą których mogłam nadać wiadomość. Nie powiem, byłam bardzo zaskoczona, ponieważ praktycznie nikt, kto nie był urodzony szlachetnie nie potrafił pisać. Karczmarz wyjaśnił mi, że przesiadują tutaj najważniejsi kapitanie i muszą być na bieżąco z wiadomościami i nowymi wyznacznikami celów handlowych. Po napisaniu wiadomości, w której nie wspomniałam o Sansie i wysłaniu jej znacznie mi ulżyło. Jeszcze tego samego wieczoru dostałam odpowiedź od Lorda Wymana Manderly o przyjście następnego dnia z samego rana, jeśli będzie to możliwe. Zadowolona wróciłam do pokoju i zauważyłem, iż Sansa zasnęła na swojej pryczy. Uśmiechnęłam się lekko, po czym zdjęłam z siebie tę cholerną, płytową zbroję i odziawszy swą nocną koszulę udałam się spać. Rano powiedziałam o wszystkim Podrickowi oraz Sansie, nakazując jej nosić kaptur, aż do momentu kiedy dam jej znak. Szybko udaliśmy się przez do Nowego Zamku i zanim się zorientowaliśmy, znaleźliśmy się w Wielkiej Sali. Wielka sala w Nowym Zamku była sporym pomieszczeniem, w którym od lat lordowie z rodu Manderlych przyjmowali gości, wyprawiali uczty i udzielali audiencji. Choć urządzona bez zbędnego przepychu prezentowała się wspaniale podkreślając dość wysoką rangę rodu. Na ścianach wisiały flagi z herbem rodu oraz portrety wielu zasłużonych przodków. Były też malowidła przedstawiające miedzy innymi pierwsze zabudowania Białego Portu oraz hołd Manderlych wobec Starków. Na podwyższeniu stoi dębowy tron wyrzeźbiony w taki sposób, że wygląda jak morskie fale, z których wyłaniają się dwa trytony stanowiące jednocześnie jego poręcze. Na dębowym tronie siedział Lord Wyman Manderly, a przynajmniej domyślałam się, że to musiał być on. Jego przezwisko brzmiało „Lord Za Gruby, By Dosiąść Konia „ , co mogłam zrozumieć patrząc na jego olbrzymi brzuch. Po jego prawej stronie stały dwie nastoletnie dziewczyny, mogłam zgadywać że były one jego wnuczkami, gdyż sam Lord miał tylko dwóch synów. Jedna dziewczyna była wyższa od drugiej i miała długie, blond włosy, a druga natomiast miała zielone włosy, w kolorze glanów. Prawdopodobnie farbowała je jakimiś specyfikami. Rozejrzałam się i zauważyłam zadowolona, iż poza nami nikogo nie było. Doskonale. Postanowiłam wykonać kilka kroków do przodu i ukłoniłam się niezręcznie. Zawsze byłam niezgrabna.
- Lordzie Manderly, Jestem Brienne z Tarthu i przybywam tu w sprawie życia i śmierci! Znajdowałam się na służbie u Lady Catelyn Stark i ostatnim zadaniem jakie mi wyznaczyła, była ochrona jej córek. Byłam zapewniana nieraz, iż ty oraz twój ród zawsze udzieli Starkom pomocy.
- To prawda, wojowniczko z Tarthu. Starkowie niestety nie żyją przez przeklętych Boltonów oraz Freyów, lecz Północ nie zapomina. Powiedz mi,jak moglibyśmy pomóc Starkom? - odparł zaciekawionym tonem, a ja dałem dyskretny znak Sansie, która zsunęła z siebie kaptur. Usłyszałam westchnięcia dwóch dziewczyn oraz zaskoczoną minę samego Lorda.
- Sansa Stark? Jakim cudem?
- Moim celem jest zapewnienie jej bezpieczeństwa, a znajdzie je tylko na mojej rodzinnej wyspie, Tarth. Nikt nie będzie tam o niej wiedział i będzie mogła wrócić do Winterfell, jak tylko Boltonowie zostaną pokonani. Potrzebny jest tam okręt, który bezpośrednio stąd wypłynie do Evenfall! - Odparłam pewna siebie.
- Dziadku, tysiące lat temu nasz ród obiecał pomoc Starkom. Mamy wobec nich dług, którego nigdy nie będziemy mogli spłacić! - odezwała się wysokim głosem zielonowłosa dziewczyna, na które pobiegły spojrzenia wszystkich osób. Po chwili ciszy chrząknęła i skłoniła się lekko w moją stronę – Moja Pani, zwę się Wylla Manderly. Dziadku, wybacz, ale...
- Rozumiem moje dziecko, rozumiem. Pomożemy wam, jeszcze dzisiaj wypłyniecie najszybszym i najlepszym statkiem do Evenfall. Lecz mam jedną prośbę...
- Jaką, Lordzie Manderly? - Odezwałam się niepewna, czego może zażyczyć sobie ten otyły człek.
- Weźmiecie moją wnuczkę, Wyllę. Nie będzie tutaj bezpieczna najbliższymi czasy, a Wynafrydę wyślę w inne, bezpieczne miejsce...może nawet nauczysz ja jak walczyć, bo na damę dworu raczej się nie nadaje – zaśmiał się żartobliwie, a młoda dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy.
- Jeśli sobie tego życzysz...
- A więc ustalone! A teraz zbliżcie się, musimy omówić nasze plany...


Poszło łatwiej niż myślałam. Dowiedziałam się o flocie wojskowych okrętów, które były ukryte w porcie i czekały tylko na atak, jakie wydarzenia ostatnio obiegły Westeros oraz miałam przyjemność lepiej poznać Wyllę, która bardzo przypominała mi mnie samą z charakteru. Tego samego dnia, wieczorem wypłynęliśmy średnim, lecz bardzo szybkim statkiem w stronę Evenfallu. Sama podróż miała zając 2 tygodnie, a w swym pokoju miałam Podricka, młodą Starkównę oraz buntowniczą zielonowłosą szlachciankę. Bogowie, w co ja się wpakowałam?


Minął miesiąc. Wszyscy znaleźliśmy się w Evenfall, lub inaczej mówiąc, w Wieczornym Dworze. Obserwowałam właśnie jak dwie szlachetnie urodzone dziewczyny, które stały mi się bliskie podczas rejsu, spędzały razem czas przy jednym z licznych wodospadów w okolicy, śmiejąc się i rozmawiając. Teraz nie tylko Wylla, lecz również Sansa miała pofarbowane włosy na kolor zielony, na wszelki wypadek,by nikt jej nie rozpoznał. Tak naprawdę jednak nie miałam się czego obawiać, ludzie tutaj mieszkający rzadko opuszczają wyspę. Moja misja została wykonana, lecz ciągle czułam pewną pustkę w sercu. Pustkę, którą mogła wypełnić tylko jedna osoba...
- Witaj Brienne – usłyszałam tak znajomy, ciepły głos na którego dźwięk zadrżał każdy cal mojego ciała. Odwróciłam się i ujrzałam Jaime Lannistera.
- Witaj Jaime. Dotrzymałam swej przysięgi jak widzisz. Chcę by miała normalne życie. Coś, czego sama zawsze pragnęłam. Coś, co było niemożliwe dla dwumetrowej, muskularnej kobiety jaką jestem – zaśmiałam się przeczesując dłonią swoją burzę blond włosów i uśmiechając się lekko. Na chwilę obecną niczego więcej tak naprawdę nie potrzebowałam
- Krzywoprzysięzca i Wierna Przysiędze, kto by pomyślał... - odezwał się cichym głosem i stanął obok mnie wzdychając – Twój ojciec uprzedził cię o moim przybyciu?
- Owszem, inaczej zastanawiałabym się, co tutaj robisz. Chociaż tak naprawdę dalej się zastanawiam... - odparłam niepewna
- Myrcella umarła, została otruta przez te ścierwa z domu Martell. Cersei właśnie oczyszcza miasto z pewnych fanatyków oraz przygotowuje armię na...tak naprawdę wszystkich. Całe Westeros pozna jej gniew...
- Tak mi przykro z powodu Myrcelli, Jaime...była częścią twojej rodziny i wiem, że była ci bliska... - nie wiedziałam co powiedzieć, słyszałam pewne pogłoski, ale nie spodziewałam się, że będą prawdziwe.
- Była taka niewinna...nigdy o niej nie zapomnę... - niepewna poklepałam go po plecach i po dłuższej chwili ciszy w końcu zebrałam w sobie odwagę, by się odezwać.
- Słyszałam o tym, co ostatnio przydarzyło się Cersei, teraz macie także bliźniacze fryzury – powiedziałam poważnym tonem, na co on zareagował radosnym śmiechem. Na moich ustach pojawił się mimowolny uśmiech.
- Brienne... ostatnimi czasy zacząłem coraz bardziej rozmyślać o pewnych sprawach. Rozmawiałem już o tym z twoim ojcem i wyraził zgodę będąc bardzo ucieszonym. Mam nadzieję, że ty też mi nie odmówisz – Jamie odchrząknął i zanim zdążyłam się odezwać, dodał szybko – Wyjdziesz za mnie? Moglibyśmy tutaj zamieszkać, założyć rodzinę, mieć dzieci....zapomnieć o całym Westeros poza tą wyspą. Być razem – powiedział łagodnym tonem patrząc mi w oczy i kładąc swą lewą dłoń na moim policzku. Cała zarumieniona czułam jak serce podskoczyło mi do gardła i nie miałam pojęcia co powiedzieć, Jaime widząc mnie w takim stanie roześmiał się lekko – Kocham cię, waleczna Brienne z Tarthu. Za każdym razem gdy patrzę ci w oczy tonę w odmęcie ich błękitu. Wiem, że nigdy nie byłaś akceptowana z powodu swego wyglądu, lecz mi on nie przeszkadza. Jesteś dla mnie idealna – zamruczał, a ja poczułam, że zaraz zemdleję. Nie miałam pojęcia co się dzieje, czułam się jakby to wszystko było jakimś kiepskim żartem. Po chwili milczenia odezwałam się.
- Tak, kocham ci.. - nie zdążyłam dokończyć zdania, gdyż poczułam jak Jaime objął mnie i złożył pocałunek na moich delikatnych ustach, czułam jakby cały świat wokół mnie zaczął wirować i nic innego poza nami się nie liczyło. Po dłuższej chwili zaprzestaliśmy tej czynności i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. W tym momencie nie było szczęśliwszej kobiety w całym Westeros ode mnie.

niedziela, 7 lutego 2016

Shar i Akadi - Moc Żywiołów

A więc nastał czas na mój powrót do pisania ;) Pierwszym blogiem nad jakim planuję pracować będzie historia Shar i Akadi. Prolog był współtworzony z moją przyjaciółką i oryginalnie mieliśmy razem prowadzić bloga, ale jest wiecznie zalatana, więc może kiedyś kiedyś :D Jeśli to czytasz,pozdrawiam ciebie gorąco.
Tytuł:Shar i Akadi - Moc Żywiołów
Gatunek: Fantastyka,Szkolne,Przygodowe
Opis:Historia nastoletniej dziewczyny Shar, która opuściwszy swój rodzinny dom postanawia ukrywać się wśród zwykłych ludzi i chodzić do zwyczajnej szkoły, gdyż sama posiada magiczne zdolności. Czemu opuściła swoją rodzinę i dlaczego musi się ukrywać? Kto lub co na nią poluje i czy zdoła odmienić swe przeznaczenie?Na odpowiedzi przyjdzie pora. Drugą częścią historii będzie historia Akadiego, który przeżywszy traumatyczne wydarzenie w dzieciństwie, za pomocą niewyjaśnionych bliżej sposobów ma zamazane wspomnienia i myśli, że jest zwyczajnym nastolatkiem, który chodzi do szkoły tak jak inni i niczym się nie różni, lecz w głębi ducha przeczuwa, że nie wszystko jest takie,jak się wydaje...Co splecie losy naszych głównych bohaterów i co wydarzy się dalej? Kto wie ;) 
Fantastyka,magia,potwory,zaklęcia i takie tam, zapraszam do czytania :D Link do bloga jest w kolumnie z stronami